pieklo istnieje bylem tam 23 minuty

Istnieje taki werset w Izajasza 40:22 który mówi, że Bóg siedzi nad okręgiem ziemi. I oto ja byłem również tam - nad okręgiem ziemi. I oto ja byłem również tam - nad okręgiem ziemi. Myślałem nawet: „Panie można było przeczytad ten werset, zanim pojawił się Krzysztof Kolumb i wiedzied, że ziemia jest okrągła”. Czy zdajesz sobie sprawę, że nie możesz udowodnić, że Bóg nie istnieje? 2013-02-19 11:42:52; Zdajesz sobie sprawę że.. xD 2012-01-12 21:47:49; Czy zdajecie sobie sprawę,że PIEKŁO naprawdę ISTNIEJE? pytanie do ateistów.. 2012-08-27 11:50:57; Czy zdajesz sobie sprawę, że istnieje uzależnienie od hazardu? 2017-01-24 21:55:06 Bill Wiese twierdzi, że przez 23 minuty był martwy, a w tym czasie jego dusza powędrowała prosto do piekła, skąd na szczęście wróciła. Mężczyzna, który rzekomo odwiedził piekło, zdobył światową sławę po tym, jak opisał swoją przerażającą przygodę. Amerykanin przekonuje, że w środku nocy przeżył rodzaj śmierci Były tam kamienne ściany, bary, bardziej przypominało loch – brudny, śmierdzący, wypełniony dymem loch. Doświadczyłem tego o 3 nad ranem raz lub dwa razy”. Bill również spotykał potwory podczas tych chwil umierania i dał jasno do zrozumienia, że te stworzenia bluźniły. Pytanie o to, czy istnieje życie po śmierci i jak będzie wyglądało od zaw-sze intrygowało człowieka i pobudzało do dyskusji. Ta ciekawość jest niejako wpisana w ludzką naturę. Wskazuje to, iż człowiek dąży do czegoś większego, do czegoś, co go przekracza. Kościół Katolicki odpowiadając na to pytanie nonton film fifty shades of grey 2018 subtitle indonesia filmapik. Skip to content STRONA GŁÓWNABLOGSKĄD TO WSZYSTKOKONTAKTSKLEP Nasze własne piekło i jeden ruch, który wszystko zmienił Każdy ma własną definicję piekła. Marshall Rosenberg definiował je jako posiadanie dzieci i myślenie, że istnieje coś takiego, jak bycie idealnym rodzicem. Znasz to skądś? Dla mnie piekło zawsze było tożsame z jakimś palącym brakiem, pustką, która zżera człowieka od środka. I do takiego piekła musiałam trafić, żeby przekonać się kolejny raz, że to ja mam największy wpływ na swoje życie. Warszawski raj Jeszcze dwa lata temu mieszkaliśmy w Warszawie we własnym mieszkaniu kupionym na spółę z bankiem i moimi rodzicami (oboje z mężem nie mamy etatów, a taki był wtedy wymóg). Bank interesował się mieszkaniem systematycznie, co miesiąc, rodzice nie dość, że pomogli nam wziąć kredyt, to wspierali nas finansowo w spłacaniu go, poza tym wszyscy zainteresowani zupełnie nie wtrącali się we wszelkie działania związane z naszym domem. Strzeżone osiedle z zamykanymi bramkami i wypieszczonym placem zabaw na środku. Wszędzie windy i podjazdy dla wózków i rowerów. Przy ostatnim bloku las, a kilkaset metrów dalej centrum handlowe z całą siecią sklepów. Normalnie wymarzone warunki dla rodziców małych dzieci. Tylko że nasze mieszkanie nie graniczyło z lasem, za to z blokami obok owszem. I nie powiem, żeby odległość między oknem naszym a sąsiadów była oszałamiająca. Mówiąc szczerze, to nawet wystarczająca nie była. Zapytasz, czy nie widzieliśmy tego, kupując mieszkanie? Widzieliśmy. Jednocześnie wiedzieliśmy, że jeśli go nie kupimy, to zmienna sytuacja finansowa w naszym zawodzie w połączeniu z niestabilną ofertą kredytową może uniemożliwić kupno swojego M przez kolejnych kilka lat. Nie wiedzieliśmy też jeszcze, że niebo jest dla nas takie ważne. Jasne, lubiliśmy położyć się latem na kocu i wpatrywać w nie bez końca, ale z okien domu przecież nie musimy go co dzień oglądać. Zatem zasłanialiśmy firanki i żaluzje, czasem patrzyliśmy na sąsiadów, którzy byli prawie na wyciągnięcie ręki i wszyscy zmieszani spuszczaliśmy wzrok, bo jakoś tak głupio było mówić dzień dobry przez zamknięte okna. Po jakimś czasie do mieszkania sąsiadującego z naszym przez ścianę wprowadzili się ludzie, którzy – mówiąc bardzo delikatnie – mieli zupełnie inny styl życia. Dzikie imprezy na balkonie tuż przy naszej sypialni, od których nie dało się uciec w żaden sposób męczyły nas niemożliwie. Sąsiedzi pod nami, mimo posiadania dwójki dzieci od soczystych prywatek też nie stronili. Chociaż próbowaliśmy się dogadać, to mówiliśmy zdecydowanie innymi językami. Nie znaliśmy jeszcze języka serca, więc z naszej strony też nie było jakiejś wielkiej chęci wejścia w buty tych osób. Teraz albo nigdy Wiele pięknych chwil przeżyliśmy w naszym pierwszym mieszkaniu, ale jakoś tak niepostrzeżenie zaczęliśmy nazywać osiedle gettem albo wioską smerfów. Kiedy któregoś dnia jedno z nas spytało drugie, co myśli o możliwości zmiany miejsca do życia, to wszystko popłynęło. Cała nasza niechęć, przytłoczenie i bezsilność wylały się z nas szerokim strumieniem. Wtedy już wiedzieliśmy, że przeprowadzka jest tylko kwestią czasu. W sierpniu okazało się, że Hania będzie miała rodzeństwo i postanowiliśmy, że teraz albo nigdy. Zebraliśmy całą wakacyjną energię i w cztery miesiące sprzedaliśmy mieszkanie z kredytem, przenieśliśmy się z całym dobytkiem do naszego rodzinnego miasta, znaleźliśmy dom, wzięliśmy kredyt i ten dom kupiliśmy. Od tego momentu przez okno widzimy drzewa i niebo, kilka kilometrów od nas jest cudowna rzeka z kąpieliskiem i ogromna puszcza. Mamy własny ogródek i dom, w którym bez problemu pomieści się wielu gości. Welcome to hell! I tu otwierają się wrota do…piekła. Nie mieliśmy czasu, żeby odchorować stres przeprowadzki i skomplikowanych operacji finansowych, bo trzeba było szykować dom i siebie na przyjście nowego człowieka. W dodatku ten człowiek miał przyjść na świat właśnie w nowym domu, więc nie chcieliśmy tego odpuścić. Zamiast spokoju i wspólnych chwil z rodziną mieliśmy więc na głowie wykarczowanie ogródka z przerośniętego zielska, gruntowny remont kuchni, dezynsekcję pokoju dziecięcego i kilka innych uroczych czynności. Potem zaczęła się żmudna adaptacja Haneczki do przedszkola, która jeszcze się nie zakończyła, czemu przestaję się dziwić po przeczytaniu początku. W każdym razie harowaliśmy jak dzikie osły, próbując odpoczywać wieczorami, jeśli akurat nie zamawialiśmy kuchni albo nie ustalaliśmy budżetu na kolejne wydatki. A zazwyczaj jednak to robiliśmy. Dni spędzałam z Hanią i wielkim brzuchem w przedszkolu, licząc na to, że już niedługo nastąpi jakiś przełom i nasza córka zacznie z ochotą spędzać tam pięć godzin dziennie. Tak też się stało – Hanka polubiła ludzi i miejsce i zostawała tam bez większych problemów. Ta idylla trwała ponad miesiąc, a potem miałam wypadek samochodowy, jadąc po nią do przedszkola. Na szczęście wszyscy wyszli z tego bez szwanku, ale samochód nadawał się tylko na lawetę i przyjechałam prawie trzy godziny później niż się umawiałyśmy. Później przytrafiła nam się jakaś wiosenna infekcja, potem w przedszkolu była ospa, więc nie chcieliśmy ryzykować, bo Nastka była już na wylocie. To wszystko zapoczątkowało u Haneczki przedszkolną traumę, która sprawia, że każda próba zawiezienia jej tam kończyła się jej panicznym lękiem, histerycznym płaczem ze spazmami i prośbami, żeby jej tam nie zostawiać. A jeśli nie mieliśmy zasobów i mimo wszystko ją zostawialiśmy, to ogromny stres powodował, że po kilku dniach łapała jakąś infekcję. Tak więc tydzień po urodzeniu młodszego dziecięcia zostałam z dwiema córkami, z których jedna chciała mieć mnie na wyłączność, a druga potrzebowała być przy mnie non stop. Ja byłam wyczerpana sytuacją, która trwała zdecydowanie za długo. Mimo całej swojej wiedzy i doświadczenia nie byłam też przygotowana na mierzenie się na co dzień z takim połogowym koktajlem hormonalnym prowadzącym mnie nieustannie w stronę poczucia winy wobec starszej córki. Mąż zaciskał zęby i próbował pracować między wspieraniem mnie w opiece nad dziewczynami, ogarnianiem ogromnego domu i gotowaniem obiadu. A zasoby finansowe wyciekały jak powietrze z dziurawego balonika. Widzisz, jak daleko zabrnęliśmy? Spełniając swoje marzenia, lądując w miejscu, w którym tak bardzo chcieliśmy być, znaleźliśmy się w piekle. Każde z nas potrzebowało przede wszystkim spokoju i odpoczynku, najlepiej na bezludnej wyspie, mając jednocześnie w perspektywie ciągły ruch i bycie na wysokich obrotach przez większość doby. Atmosfera w naszym domu bywała gęsta jak smoła. Płynęło dużo łez, tych dorosłych i dziecięcych. Gderanie stało się głównym sposobem komunikacji. Jasne, bywało też sporo pięknych momentów, ale w ogólnym rozrachunku bilans był jednak dość bolesny. Uwaga, ściana! I kiedy niedawno kolejny raz doszliśmy do ściany, zamiast walić w nią głową, usiedliśmy wieczorem i wysłuchaliśmy się z Markiem tak naprawdę. I wtedy nas olśniło – piękne, bliskie momenty wydarzały się przede wszystkim wtedy, kiedy Haneczka chodziła do przedszkola. Trochę trudniej, ale wciąż fajnie było, kiedy dziadkowie pomagali nam w opiece. Tragicznie robiło się już po tygodniu kiszenia się we własnym sosie bez wsparcia z zewnątrz. Utknęliśmy w błędnym kole – topniejące oszczędności, a jednocześnie brak wystarczającej ilości czasu na pracę powodowały, że wstrzymywaliśmy się z opłaceniem serwisu internetowego, w którym szukaliśmy niani. Tego wieczoru zrozumieliśmy, że nasza rodzina pęknie jak bańka mydlana, jeśli nie zmienimy jej kursu. Ustaliliśmy, że skoro narzekanie, że to za drogo nie pomaga nam znaleźć opiekunki, to spróbujemy po prostu zainwestować te pieniądze w ratowanie tego, co tak długo wspólnie budowaliśmy. Fatamorgana I wiecie, co się stało? Następnego dnia odezwała się do nas młoda dziewczyna, która nie napisała, że dopieści naszego skarbeczka (tak, dostaliśmy wcześniej taką ofertę), używała znaków interpunkcyjnych i po prostu wyraziła zainteresowanie naszym ogłoszeniem. Odpisałam jej od razu, nazajutrz się spotkaliśmy, a od wtorku mieliśmy wspaniałą nianię, która potrafiła zająć się dwiema dziewczynami, bawiła się z nimi z radością, śpiewała im i traktowała z szacunkiem i ciepłem. Przez ten tydzień naładowaliśmy nasze akumulatory do pełna i uwierzyliśmy, że jeszcze będzie przepięknie. Zamiast nadganiać wpisy blogowe po nocach, podtrzymując powieki na zapałki, byłam o jeden do przodu i zaczęłam planować inne działania. Niestety, po weekendzie okazało się, że nasza nowa niania dostała wymarzoną pracę w firmie, do której CV wysłała kilka miesięcy wcześniej. Chociaż chciało mi się płakać na myśl o ponownych poszukiwaniach, czułam też ogromną wdzięczność. Do niej, za to, że pokazała nam, że taki układ jest dla nas idealny, a nasza młodsza córka jest już gotowa, żeby spędzać cztery godziny z opiekunką i siostrą. I do nas, za to, że odważyliśmy się coś zmienić i sprawdzić w praktyce coś, co wcześniej mogliśmy sobie tylko wyobrażać. Jeden ruch, który wiele znaczy Bywa, że człowiek zaplącze się we własnym życiu. Nawet w wersji, którą sobie wymarzył. Bo znajoma ma trójkę dzieci, jej mąż pracuje cały dzień, a ona daje radę je ogarnąć sama. To co? Ja nie dam rady z dwójką? Ja nie dam rady?! Haniu, uspokój się wreszcie, bo ja już nie daję rady! Już wiem, że nie chce dawać rady. Chcę żyć, cieszyć się swoją rodziną, spełniać się w pracy. Nie chcę porównywać się do innych, bo to moje życie i moje wybory. Nie mam zamiaru zostać zgorzkniałą staruszką, która pod koniec życia żałuje, że nie spróbowała zaspokoić swoich potrzeb: wyzwań, rozwoju, przestrzeni, autonomii, sensu. A potem dowiedzieć się, że ta znajoma, to jednak miała pomoc, tylko nie mówiła o tym głośno. Ludzie zawsze będą gadać. Jeśli będziesz przez całe życie podróżować, to powiedzą, że taki lekkoduch z ciebie i o prawdziwym życiu, to ty nic nie wiesz. A jeśli wybierzesz bycie w jednym miejscu, to powiedzą, żeś sztywniak i na pewno masz wąskie horyzonty. Cztery kroki są przemyślanym procesem, który nie kończy się na znalezieniu potrzeb. Po obserwacji, że od kilku tygodni nie mieliśmy dla siebie z Markiem jednego wolnego wieczoru pozwoliliśmy przepłynąć przez nas żalowi, bezsilności i smutkowi. Potem dokopaliśmy się do potrzeb: przestrzeni, autonomii, spójności, wyzwań, radości, spełnienia, sensu. I to był moment na ostatni krok – działanie. Poprosiliśmy siebie o opłacenie serwisu nianiowego właśnie teraz. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, a teraz czekamy, jak świat odpowie na naszą prośbę o wsparcie. Jeśli tak, jak my jesteś na zakręcie i zastanawiasz się, czy warto zrobić ten jeden ruch, czy może lepiej zostać w swoim trochę zgniłym, ale znajomym piekiełku, to proszę Cię o jedno – znajdź dziś wieczorem pół godziny dla siebie, zrób swoją ulubioną herbatę, okryj się kocem i przejdź przez cztery kroki (tu przeczytasz o pierwszym, tu o drugim, tu o trzecim, a tu o czwartym). A potem podejmij decyzję w zgodzie ze sobą. Share This Story, Choose Your Platform! Podobne wpisy Page load link Wydawało mi się, że moja przerażająca podróż trwa całą wieczność, lecz w rzeczywistości nie trwało to dłużej niż niespełna pół godziny. Te dwadzieścia trzy minuty były jednak zdecydowanie wystarczające, abym nabrał niezłomnego przekonania, że już nigdy nie chcę tam wrócić, nawet na jedną krótką chwilę. A celem mojego życia stało się opowiadanie innym ludziom o tym, co tam widziałem, słyszałem i czułem, aby każdy, kto przeczyta tę historię, mógł nabrać właściwego przekonania i za wszelką cenę chciał uniknąć tego książkiBill Wiese pewnej nocy przeżył chwile grozy. Podczas trwającej 23 minuty wizji Bóg pozwolił mu doświadczyć rzeczywistości piekła. To całkowicie zmieniło życie i przekonania Billa. Przez długi czas nosił w sobie to wszystko, bał się o tym mówić. Ale ostatecznie podzielił się swym świadectwem z innymi. Dzięki tej książce każdy może niemal naocznie zobaczyć i dotknąć grozy Wiese głosi prawdę, która obecnie jest powszechnie negowana i wyśmiewana. Z całą mocą ostrzega nas przed miejscem wiecznego potępienia, które naprawdę istnieje. Przytacza ważne fakty na temat piekła i odpowiada na dociekliwe pytania: Czy piekło to dosłownie miejsce pełne ognia? Gdzie znajduje się piekło? Czy potępieni w piekle mają ciało? Czy „dobrzy" ludzie mogą trafić do piekła? Czy w piekle są dzieci? Czy w piekle istnieją różne stopnie kar? Czy w piekle są demony? Czy demony posiadają ogromną siłę? Czy demony mogą dręczyć ludzi w piekle i na ziemi?W aneksie zamieszczono nauczanie Katechizmu Kościoła Katolickiego o stron176Wymiary140 x 200 mmAutorBill WieseRok wydania20153 RecenzjeNapisz własną recenzję produktu! ZamknijProdukt można ocenić dopiero po jego zakupieniuTytuł recenzji: * Twoja opinia o produkcie: * Ocena:Zły 1 2 3 4 5Doskonały Od: Jakub Bubała | Data: 22:28 Znakomita książka, która zmienia spojrzenie na karę jaką jest piekło. Polecam każdemu wierzącemu, a jeszcze bardziej tym którzy w piekło nie wierzą. Przekażcie ją swoim bliskim i uchrońcie ich od wiecznej ta recenzja była pomocna? Tak Nie (2/0) Od: Marcin Jastrzębski | Data: 22:49 Świetna opowieść zmienia całkowicie tok myślenia człowieka. Bardzo mocno ta recenzja była pomocna? Tak Nie (2/0) Od: Marcin Jastrzębski | Data: 22:50 Świetna opowieść zmienia całkowicie tok myślenia człowieka. Bardzo mocno ta recenzja była pomocna? Tak Nie (0/0) Nie przepadam za historiami o gangsterach, ale „Grzesznika” Artura Urbanowicza przeczytałam od deski do deski. Jest to powieść o moralnym i społecznym upadku, o cenie egoizmu oraz o ludzkim sumieniu, którego nie należy lekceważyć. „Najgorsze w piekle to nie palący ogień, wieczność męczarni, utrata łaski bożej czy poddanie torturom. Najgorsze w piekle jest to, że nie wiesz, czy już się w nim nie znajdujesz”.Jose Carlos Somoza „Klara i półmrok” Gdy poznajemy Marka „Suchego” Suchockiego, powodzi mu się wręcz doskonale. Ma władzę, bogactwo, wpływy, posłuch, lojalnych kumpli, atrakcyjną żonę, równie atrakcyjną kochankę i dwójkę zdrowych dzieci, którym nie brakuje ptasiego mleka. Do zniedołężniałej, upierdliwej matki nawet nie musi się zbliżać – opiekę nad nią zrzucił całkowicie na barki siostry Urszuli, nudnej katoliczki, której morałów nie zamierza wysłuchiwać: w końcu jest człowiekiem dorosłym i w pełni świadomym tego, jaką drogę życia wybrał. Sam wie, co dla niego najlepsze. Kręcą go pieniądze, szacunek i władza. Zapewniają mu godziwe życie. „- Wiesz, z czego bierze się zło, Marek?– Nie mam pojęcia.– Z egoizmu. Takiego jak twój.– Mój? Że niby tylko ja jestem egoistą? Każdy nim jest, Ulka.– Czyli według ciebie nie istnieje coś takiego jak bezinteresowna empatia?– W moim słowniku nie ma takiego wyrażenia. – Właśnie wiem. Inaczej docierałoby do ciebie, co czują na przykład dzieci, których ojców okradasz i zastraszasz.– Sram na to”. Jako szef suwalskiego półświatka Suchy trzęsie całą okolicą: bierze, co chce, i czuje się przy tym całkowicie bezkarny. Doświadcza przemocą, strachem i rozpaczą bardzo wielu ludzi. Robi wszystko, na co przyjdzie mu ochota i nie dba o konsekwencje: w końcu każdego można kupić, zastraszyć albo zlikwidować. „Jak się uważnie przyjrzysz, całe zło na tym świecie to wynik jednego czynnika. Egoizmu właśnie, czyli dążenia do swojego dobra po trupach. (…) Dla każdego człowieka tak naprawdę najważniejszy jest on sam. W skrajnych przypadkach ma się gdzieś dobro innych, co prowadzi właśnie do zła”. Wszystko ulega zmianie, gdy z więzienia wychodzi Grzegorz „Grzesznik” Samielewicz – facet, który trząsł Suwałkami przed Suchym. Wkrótce dwóch jego ludzi składa Markowi niezapowiedzianą wizytę. Poturbowany suwalski boss budzi się w szpitalu po tygodniowej śpiączce i od tej chwili ma totalnie przerypane. Jego życie zmienia się w parodię historii Hioba. Po kolei traci wszystko, co miało dla niego jakąkolwiek wartość: władzę, wcale nie tak lojalnych kumpli, wcale nie tak kochającą żonę, przeżarte materializmem dzieci, które nie czuły z nim żadnej emocjonalnej więzi, odpicowany dom, wypasiony samochód, gangsterskie oszczędności przechowywane na szwajcarskich kontach, możliwość uprawiania sportu (po amputacji nogi), a także autorytet (wymuszany dotychczas strachem) i wreszcie – zdrowy rozsądek. Suchy widzi rzeczy niemożliwe: demony, zmarłych i własne dzieci pełzające po suficie. Ściany parzą mu dłonie, a po ulicach podążają za nim niepokojące postacie i poczwary z piekła rodem. Osaczony, balansujący na granicy obłędu mężczyzna jest cieniem dawnego siebie. Rozpaczliwie szuka ratunku – ale ratunku nie ma. „W przypływie desperacji Marek postanowił zrobić coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie czołgać się do stóp lekarza. – Jakbyś zobaczył to, co ja, ani trochę byś się już nie zastanawiał. Ja chcę tylko przestać się bać. Nie chcę już widzieć tych rzeczy. Błagam. Nie chodzi tu o żadne lewe papiery. Przysięgam. Chcę się po prostu wyleczyć! Muszę mieć te piguły teraz! Nie za tydzień, czy za kilka godzin, a teraz! Zapłacę ci za nie tyle, ile tylko będziesz chciał. Tylko powiedz ile”. „Piguły” jednak nie pomagają, gdyż nie ma takiego lekarstwa, które oczyściłoby sumienie i zmieniło przeszłość. To nasze czyny tworzą przyszłe doświadczenia. Odpowiadamy za cierpienie, jakie sprowadziliśmy na innych – a przez to także na siebie, bowiem każda krzywda jest nam zapisana: z ich sumy powstaje nasze prywatne piekło, które jest brakiem jakiegokolwiek dobra i ustawicznym wyrzutem skalanego sumienia. „Bo każda przeszłość ciągnie się za człowiekiem, nie tylko taka jak twoja. W nieskończoność. Niezależnie jaka, dobra czy zła. Przyczepia się do ciebie jak rzep do psiego ogona i nigdy cię nie opuści. Bo to coś stowarzyszonego z tobą na stałe. Część ciebie. Twoja własna, unikalna historia, sekwencja wyborów, strategia twojego życia, która skutkuje tym, jak skończysz. Owoc twoich postępowań w danych sytuacjach, które decydują, czy koniec końców będziesz potępiony, czy wywyższony na ołtarze. Na całą wieczność”. Z historii suwalskiego gangstera płynie dla nas oczywista lekcja: czyste sumienie jest warte więcej niż pieniądze, władza i pozycja społeczna. Pojął tę lekcję i Suchy, ale, niestety, za późno: „Spojrzał po klientach. Najzwyklejsi ludzie na świecie. Śmiali się, rozmawiali i beztrosko pili alkohol, zagryzając go słonymi paluszkami, orzeszkami i chipsami. Młodzi i starsi. Nie przestępcy. Po prostu uczciwie pracujący na co dzień ludzie, którym po godzinach należało się coś przyjemnego. Jakże bardzo im teraz zazdrościł. Tego nie dało się nawet opisać słowami. Braku problemów, braku napięcia, jakie mu teraz towarzyszyło, braku tej niepewności wypełniającej ostatnimi czasy każdą sekundę jego życia. Bezcennego kapitału tych ludzi. Szczęścia, z którego w tym momencie nawet nie zdawali sobie sprawy i którego nie dałoby się kupić za żadne pieniądze. On im go zazdrościł. Jak odróżnieniu od wielu innych rzeczy na świecie, akurat tej nie mógł nikomu ukraść”. Zapłatą za grzech jest śmierć, a nie wieczne męki. Biblia mówi: „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” RZYM. 6,23 (BW) Wszyscy grzesznicy zginą. Biblia mówi: „Zaiste, bezbożni wyginą, A nieprzyjaciele Pana są jak ogień w piecu, zniszczeją, pójdą z dymem.” PS. 37,20 (BW) Grzesznicy będą spaleni i nic po nich nie zostanie. Biblia mówi: „Bo oto nadchodzi dzień, który pali jak piec. Wtedy wszyscy zuchwali i wszyscy, którzy czynili zło, staną się cierniem. I spali ich ten nadchodzący dzień — mówi Pan Zastępów — tak, że im nie pozostawi ani korzenia, ani gałązki.” MAL. 3,19 (BW) Gdy Chrystus mówił o wiecznym potępieniu nie miał na myśli nieskończonego karania. Biblia mówi: „I pójdą stamtąd: ci na wieczne potępienie, a sprawiedliwi do życia wiecznego.” MAT. 25,46 (BWP) Sodoma i Gomora zostały ukarane ogniem wiecznym ale nie palą się do dnia dzisiejszego. Biblia mówi: „Tak też Sodoma i Gomora i okoliczne miasta, które w podobny do nich sposób oddały się rozpuście i przeciwnemu naturze pożądaniu cudzego ciała, stanowią przykład kary ognia wiecznego za to.” JUDY 7 (BW) Ogień będzie nieugaszony ale wygaśnie, gdy już nic nie zostanie do spalenia. Biblia mówi: „W ręku jego jest wiejadło, by oczyścić klepisko swoje, i zbierze pszenicę swoją do spichlerza, lecz plewy spali w ogniu nieugaszonym.” MAT. 3,12 (BW). „Uczynisz, że będą jak w piecu ognistym, Gdy się zjawisz... Pan w gniewie swoim pochłonie ich, A ogień ich pożre.” PS. 21,10 (BW) Ogień oczyści całą ziemię. Biblia mówi: „A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną.” 2 PIOTRA 3,10 (BW) Kto zginie w jeziorze ognia? Biblia mówi: „I jeżeli ktoś nie był zapisany w księdze żywota, został wrzucony do jeziora ognistego.” OBJ. 20,15 (BW) Piekło jest wydarzeniem, a nie miejscem. Biblia mówi: „...I spadł z nieba ogień, i pochłonął ich.” OBJ. 20,9 (BW) Opis książki:Wydawało mi się, że moja przerażająca podróż trwa całą wieczność, lecz w rzeczywistości nie trwało to dłużej niż niespełna pół godziny. Te dwadzieścia trzy minuty były jednak zdecydowanie wystarczające, abym nabrał niezłomnego przekonania, że już nigdy nie chcę tam wrócić, nawet na jedną krótką chwilę. A celem mojego życia stało się opowiadanie innym ludziom o tym, co tam widziałem, słyszałem i czułem, aby każdy, kto przeczyta tę historię, mógł nabrać właściwego przekonania i za wszelką cenę chciał uniknąć tego miejsca. Fragment książki Bill Wiese pewnej nocy przeżył chwile grozy. Podczas trwającej 23 minuty wizji Bóg pozwolił mu doświadczyć rzeczywistości piekła. To całkowicie zmieniło życie i przekonania Billa. Przez długi czas nosił w sobie to wszystko, bał się o tym mówić. Ale ostatecznie podzielił się swym świadectwem z innymi. Dzięki tej książce każdy może niemal naocznie zobaczyć i dotknąć grozy piekła. Bill Wiese głosi prawdę, która obecnie jest powszechnie negowana i wyśmiewana. Z całą mocą ostrzega nas przed miejscem wiecznego potępienia, które naprawdę istnieje. Przytacza ważne fakty na temat piekła i odpowiada na dociekliwe pytania: Czy piekło to dosłownie miejsce pełne ognia? Gdzie znajduje się piekło? Czy potępieni w piekle mają ciało? Czy „dobrzy" ludzie mogą trafić do piekła? Czy w piekle są dzieci? Czy w piekle istnieją różne stopnie kar? Czy w piekle są demony? Czy demony posiadają ogromną siłę? Czy demony mogą dręczyć ludzi w piekle i na ziemi? W aneksie zamieszczono nauczanie Katechizmu Kościoła Katolickiego o piekle. Książka "23 minuty w piekle" - Bill Wiese - oprawa miękka - Wydawnictwo AA. Książka posiada 176 stron i została wydana w 2015 r. Cena zł. Zapraszamy na zakupy! Zapewniamy szybką realizację zamówienia.

pieklo istnieje bylem tam 23 minuty